Mycie twarzy…brzmi prosto.

Nie ma jak klęska urodzaju. Wasze propozycje zagadnień do poruszenia plus moje przemyślenia na temat pielęgnacji kompletnie zamieszały mi w głowie. Dlatego na początek skupię się na dosyć banalnej sprawie – myciu twarzy…

Tak sobie myślałem, czy do tematu podejść naukowo, praktycznie, chemicznie czy może po prostu podzielić się własnymi doświadczeniami…

Jesteście ciekawi jak to z tym myciem twarzy jest? Zapraszam do lektury wpisu i oczywiście jego komentowania.

Zacznę od odpowiedzi na pytanie – po co w ogóle myć twarz? Zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym? A po to, by pozbyć się z twarzy naturalnych wydzielin takich jak pot czy „tłuszcz”. Ostatnio też coraz częściej wspomina się o smogu i mikrocząstkach (PM2.5). Do tego można dodać zmywanie makijażu, ale to nie moja bajka, choć niektóre luksusowe marki, jak np. Jean Paul Gaultier, podchodziły do tematu męskiego makijażu…

Ja myję się, by pozbyć się zanieczyszczeń, odświeżyć, ale też, by ułatwić działanie kosmetyków, które  stosuję po myciu.

Czym możemy myć twarz?
Może wystarczy sama woda? Niektórzy tak robią – nie stosują, żadnych „dodatków” i opłukują twarz samą wodą. Tylko, że woda pozwala zmyć z twarzy ok. 60% zanieczyszczeń (zapewne polarne). A co z  resztą? Mnie mycie samą wodą nie zadowala, chyba, że chodzi o to, by się obudzić. Wtedy najlepsza jest lodowata!

Do mycia mamy do wyboru mydła, syndety, żele, ale to nie wszystko. Co wybrać? Wiecie? Ja wiem 😉

Zanim jednak na to odpowiem, omówię po krótce istniejące możliwości.

Zacznijmy od mydła, takiego klasycznego, w kostce. Z punktu widzenia chemicznego są to sole sodowe lub potasowe wyższych kwasów tłuszczowych. Innych soli nie bierzemy pod uwagę (wapniowe czy magnezowe), bo bardzo słabo rozpuszczają się w wodzie. Kwasy tłuszczowe, stosowane w produkcji mydła to kwasy: palitynowy, stearynowy, laurynowy czy oleinowy. Przypominacie sobie coś z lekcji chemii ze szkoły?

Tego typu mydła przeszły w ostatnim czasie metamorfozę, bo nie wyglądają tak topornie jak kiedyś. To już nie szare i średnio pachnące mydło. Mydła w kostce mają obecnie piękne zapachy, mogą być przezroczyste i mają wiele dodatkowych składników pielęgnujących. Przyznaję jednak, że omijam je szerokim łukiem. Co z tego, że pachną tak, że chce się w nie zęby wbić? Często kompozycje zapachowe stosowane w tego typu produktach mogą uczulać, co nie jest bez znaczenia dla alergików. To, że tego typu produkty wyglądają magicznie kolorowo w niczym nam nie pomagają. Jest to czysty marketing. Dodatki – tu można długo pisać. Do mydeł dodaje się glicerynę, olejki eteryczne, drobinki ścierające, witaminy. Wszystko super, ale jak pisałem wcześniej, unikam tego rodzaju mydeł, ponieważ skóra po ich zastosowaniu jest szorstka, czasem piecze i jest mega napięta. Moją one przesuszają. A może jak dotąd nie trafiłem na „te” wyjątkowe??? Jedno trzeba przyznać – tego typu produkty bardzo dobrze oczyszczają skórę. Czasem aż za bardzo, bo całkowicie usuwają warstwę lipidową naskórka. Warto też dodać, że mydła w kostce mogą mieć pH zasadowe, co dodatkowo jest niekorzystne dla skóry. Osoby ze skórą normalną lub tłustą na pewno nie „umrą” jak użyją takiego środka, ale w przypadku osób z cerą suchą lub atopową jego użycie może powodować bardzo duży dyskomfort.

Oczywiście mydła były stosowane od wieków i jakoś nikomu skóra nie odpadła. No chyba, że ktoś źle obliczył ilość potrzebnego wodorotlenku do powstania mydła… Ot taki żarcik 😉

Obecnie bardzo modne są mydła Aleppo czy czarne, zawierające naturalne oleje. Tego typu produkty wchodzą w nurt eko. W ich składzie znajdziemy wiele interesujących olei, ale sam nie stosowałem, więc nie wypowiadam się.

Nie przepadam za klasycznymi mydłami jeszcze z jednego powodu. Mokre mydło odkłada się na umywalkę lub mydelniczkę, często robi się „błotko”. Głupio to może zabrzmi, ale każdy kto gości u mnie w domu i korzysta z łazienki „maca” je…Mam wrażenie, że to mało higieniczne…

Do dyspozycji mamy również syndety, czyli syntetyczne detergenty różniące się pH od klasycznych mydeł (niższe pH lub obojętne). Związki te dzielą się na anionowe, niejonowe i amfoteryczne. Sporo tego 😉

Te anionowe powinniście kojarzyć ze sławnym SLS (Laurylosiarczan sodu) i SLES (etoksylowany laurylosiarczan sodu). Tematu nie będę jednak rozwijał, bo wiele już zostało o tym powiedziane i napisane, i niczego nowego nie odkryję. Wiadomo, że wiele osób nie może stosować mydeł z tymi składnikami ze względu na uczulenie. Ja osobiście nie mam nic przeciwko nim. Substancje te wykazują potencjał drażniący w dużych stężeniach, a producenci obecnie stosują dodatki, które go znacznie obniżają. Poza tym jak myję twarz to natychmiast ją spłukuję. Nie pozostawiam środka myjącego długo na twarzy, bo po co? Zwilżam twarz wodą, nanoszę preparat na rękę, spieniam go i dopiero nanoszę na twarz. Delikatnie masuję twarz i natychmiast zmywam.

Wracam do syndetów. Te niejonowe różnią się budową od syndetów anionowych. Nie będę Was zanudzał szczegółami, ale są one zdecydowanie łagodniejsze od wcześniej wspomnianych syndetów anionowych. Przykładem takiego związku może być np. coco-glucoside czyli poliglukozyd kwasów oleju kokosowego.

Mamy jeszcze grupę związków amfoterycznych. Są one stosunkowo dobrze tolerowane przez skórę i przykładem może być cocamidopropyl betaine czyli kokamidopropylobetaina.

Przewagą syndetów nad tradycyjnymi mydłami jest ich kwasowe lub obojętne pH. Dzięki temu nie zaburzamy naturalnego pH skóry, a jeśli już, to robimy to w niewielkim stopniu. W przypadku cery problematycznej, np. skóry trądzikowej, częste mycie stwarza korzystne warunki do rozwoju patogenów, co nie jest wskazane. Osobiście korzystam z syndetów, ale tu należy też znaleźć swojego faworyta. Tego typu produkty zawierają szereg ciekawych dodatków, które poprawiają ich właściwości pielęgnacyjne. Ja lubię preparaty np. z gliceryną, pantenolem oraz delikatnie natłuszczające. Przykładem syndetu jest kostka myjąca Dove. Niestety, mi akurat nie pasuje.

W kolejce do mycia mamy jeszcze żele. To grupa preparatów o innej formie fizykochemicznej niż te omawiane wcześniej. W wielu miejscach pisze się, że polecane są dla cery tłustej lub mieszanej. Obecnie stosuję delikatny żel i nie zauważyłem żadnego przesuszenia.

Jak znam życie, znajdzie się ktoś kto nie zgodzi się ze mną. Jak w każdej sprawie – ile osób tyle opinii 😉

Do mycia możemy również stosować emulsje, które zawierają syndet i substancje lipidowe. Tego typu środki pienią się w niewielkim stopniu lub wcale. Substancje lipidowe (np. alkohol cetylowy) mają formę emolientu. Te produkty polecane są dla osób ze skórą suchą, naczyniową czy wrażliwą.

Reasumując – twarz myjemy po to, by pozbyć się zgromadzonych na niej w ciągu całego dnia zanieczyszczeń. Czym myjemy twarz zależy od każdego z nas. Uważam, że bardzo ważny jest właściwy dobór preparatu do mycia. Nie bez powodu producenci sugerują preparat do cery tłustej, trądzikowej lub normalnej. Źle dobrany produkt może powodować przesuszenie skóry, a w konsekwencji jej nadmierne przetłuszczanie się. Preparaty mogą zawierać dodatkowe substancje regulujące pracę gruczołów łojowych (np. sole cynku), złuszczające (kwas mlekowy) czy nawilżające (gliceryna). 

Dla każdego „coś miłego”.

Mając skórę wrażliwą, naczynkową  stosuję produkty w postaci pianek, żeli. Moje ulubione produkty to :

  • delikatna pianka oczyszczająca marki Endocare
  • pianka do skóry wrażliwej marki Iwostin (seria Sensitia)
  • żel do mycia twarzy marki Galenic  (Purete sublime)
  • delikatny żel do mycia skóry wrażliwej, suchej i podatnej na podrażnienia marki SVR (linia Topialyse)

Do mycia używam letniej wody, a preparat spłukuję chłodniejszą. Mycie twarzy dwa razy dziennie w zupełności mi wystarcza.

A jak jest z Wami?

10 komentarzy Dodaj własny

  1. Iwona pisze:

    A co z peelingiem na co dzień? I czy można przesadzić z częstotliwością mycia twarzy lub stosowaniem pilingu każdego dnia? Słyszałam coś kiedyś, ze za często również nie można a mój facet, to chyba przesadza właśnie w te stronę 😉

    1. Dominik pisze:

      Oczywiście że można przesadzić z myciem i pilingami. Pierwsze pytanie- po co tak często myć twarz? Efekt może być odwrotny od zmierzonego. Zwiększone przetłuszczanie itp… Z pilingami to samo. Według mnie już lepiej zaplanować sobie w okresie jesienno-zimowym cykl pilingów u profesjonalisty. Jeśli kosmetolog ogarnia temat to efekt murowany!

      1. Ewa E. pisze:

        A marka ZO Skin Health I jej twórca dr Zein Obagi mają na ten temat odmienne zdanie 🙂 Pozdrawiam serdecznie, Ewa

        1. Dominik pisze:

          Pani Ewo -proszę napisać coś więcej na czym polega różnica w zdaniu? W których kwestiach różnimy się?

          1. Ewa K. pisze:

            Już dawno ktoś powiedział, że „częste mycie skraca życie” i jeżeli jakikolwiek doktor( czyli jak rozumiem- lekarz) twierdzi, że częste pilingi i oczyszczanie są OK ( jeżeli taka jest opinia, bo nie wiemy o co chodzi tak naprawdę temu dr Obagi), to po prostu jest sprawnym sprzedawcą opracowanych przez siebie produktów….nie słyszał zapewne ani o mikrobiomie skóry, równowadze, płaszczu hydrolipidowym skóry itd….
            Smutne, jak na niewiedzy konsumenta można zarobić…

  2. Gabi pisze:

    A co z myciem twarzy po usunieciu nawet delikatnego makijażu płynem micelarnym. Myć czy nie myć?

    1. Dominik pisze:

      A co mówi „Twoja” skóra? Jak od czasu do czasu zmyjesz twarz dobrym płynem micelarnym i go zostawisz to nic się nie stanie 😉 Wiele zależy od składu produktu i cery…

  3. Ewa K. pisze:

    To naprawdę ciekawe- odmienna, ale jaka?

  4. Agnieszka pisze:

    Ja myję twarz emulsją enilome https://www.doz.pl/apteka/p134363-Enilome_E_Pro_emulsja_micelarna_do_mycia_250_ml świetnie się sprawdza, nawet w podrażnieniach.

    1. Dominik pisze:

      muszę przyjrzeć się temu produktowi 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *