Spodobał mi się ten tytuł, bo jesień to właśnie odpowiedni czas na kwas. Oczywiście nie chodzi o dietyloamid kwasu D-lizergowego, a o kwasy wykorzystywane w pielęgnacji! Po „gorącym” lecie, kiedy godzinami przebywaliśmy na świeżym powietrzu i wystawialiśmy się na słońce na naszej skórze mogły i często pojawiły się niestety przebarwienia.
Przebarwienia (hiperpigmentacje) to nic innego jak ciemniejsze plamki na skórze. Takie zmiany mogą mieć różne przyczyny. Słońce to nie jedyna z nich, bo możemy mieć do czynienia np. ze zmianami hormonalnymi (np. ciąża) czy procesem starzenia się. Przebarwienia mogą też pojawić się po stosowaniu niektórych leków czy ziół (np. sławny dziurawiec). Z starzeniem nie mamy większych szans, ale na resztę mamy wpływ…
Z punktu widzenia „skóry” przebarwienia związane są z komórkami skóry, a dokładniej z melanocytami i powstawaniem pigmentu – melaniny. W szczegóły nie chcę wchodzić, ale dobrze jak nasze przebarwienia sią powierzchowne i płytkie. Dzięki temu łatwiej sobie z nimi poradzić.
A co mają kwasy do przebarwień?
Kwasy, bardzo popularne w dermatologii i kosmetologii, wykorzystywane są ze względu na właściwości złuszczające (ale nie tylko). Do dyspozycji mamy wiele tego typu związków, np. kwas migdałowy, kwas glikolowy, kwas pirogronowy, kwas salicylowy, kwas azelainowy czy kwas trichlorooctowy. Jednym z kwasów, który miałem możliwość poznać i przetestować na własnej skórze jest kwas glikolowy.
Kwas glikolowy to jeden z popularniejszych związków należących do alfahydroksykwasów. Jest to mała cząsteczka chemiczna, łatwo rozpuszczalna w wodzie i przenikająca przez naskórek. Oprócz działania złuszczającego (powierzchniowe) wykazuje też działanie nawilżające. Jego działanie zależy od pH przy niskim wykazuje działanie keratoregulujące, czyli złuszczające, a przy wyższym pH – działanie nawilżające.
Jest to „bezpieczny” kwas, bo działa powierzchniowo (w porównaniu do np. kwasu trójchlorooctowego). W związku z tym jest mniejsza szansa na powikłania i działania niepożądane po jego zastosowaniu.
Doświadczenia własne
Pamiętam, jak miałem zastosowany ten kwas na twarz. To była szybka akcja. Zaraz po jego nałożeniu zaszczypało, wzruszyłem się (czytaj – pojawiły się łzy) i trzeba już było go zmywać 😉 To tak w telegraficznym skrócie. Moja skóra po tym odrobinę się łuszczyła, ale dramatu nie było. Po serii zabiegów (3-4) skóra miała jednolity koloryt, była gładka, delikatna i nawilżona. Ze stuprocentową pewnością mogę stwierdzić, że skóra w strefie T mniej się przetłuszczała, na nosie pory były mniejsze i pojawiało się znacznie mniej zaskórników.
Jeśli chodzi o preparaty pielęgnacyjne to niedawno odkryłem żel zawierający 10% kwasu glikolowego. Podczas pierwszego zastosowania poczułem delikatne mrowienie, które dość szybko znikło. Długo nie stosowałem typowych żeli do pielęgnacji i byłem pozytywnie zaskoczony. O samym preparacie jeszcze napiszę.
Podsumowanie
Jeśli w tym roku na Twojej twarzy lub ciele pojawiły się przebarwienia i spędzają Ci sen z powiek możesz spróbować zastosować „kwasy” w domowej pielęgnacji. Warto zadziałać jak najwcześniej. Jeśli po 2-3 miesiącach nie zauważysz żadnej zmiany udaj się do specjalisty. Produkty do domowej pielęgnacji zawierają niższe stężenia kwasów niż te dostępne w gabinetach. Jednocześnie odradzam samodzielne stosowanie profesjonalnych preparatów w domu. Łatwo można zrobić sobie krzywdę (np. dorobić się większych przebarwień). I pamiętajcie – kiedy stosujecie kwasy, stosujcie też fotoochronę.
Dlaczego piszę o kwasie glikolowym? Bo zaprzyjaźniłem się z nim ?. Jestem bardzo zadowolony z efektów jego działania. Polecam!
PS. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o kwasie glikolowym to zajrzyjcie pod ten LINK
Fajny tytuł, rymowanka Ci się udała.
Ja rzadko stosuję coś z kwasami.
Ale jak piszesz, żeby kwasić, to kwaszę 🙂